JANUSZ KOŁODZIEJ SUPERSTAR
Zawody nie dostarczyły wielu emocji, ścigania było jak na lekarstwo, wiało nudą i żużlem w oczy, dosłownie, ponieważ kurzyło się okropnie. Na domiar złego polityczne podniecenie również podczas zawodów dawało o sobie znać, gdyż nie zabrakło takich, którzy szczytną ideę upamiętnienia zdolnego juniora, wykorzystali celem lansowania jedynie słusznej partii, w jakże dogodnym okresie wzmożonej kampanii wyborczej.
O dziwo, kibice dobrze to znieśli zapowiadając jedynie, że nie omieszkają bacznie się przyglądać, czy piękna ''jedynka'' z list wyborczych zechce cokolwiek uczynić podczas swej kadencji w kwestii modernizacji tarnowskiego obiektu. Fani żużla - to ludek specyficzny, obdarzony poczuciem humoru, ale też dobrą pamięcią, toteż rychło będzie oczekiwał wbicia pierwszych łopat na terenie mościckiego skansenu.
Tyle o cieniach naszej rzeczywistości, pora na blaski. Tysiąc kilkuset kibiców speedwaya przybyło na stadion w to ciepłe jesienne popołudnie głównie z uwagi na start w zawodach ich idola, obecnie reprezentanta leszczyńskiej Unii, Janusza Kołodzieja. Po imprezie widać to było najlepiej. Poprosiłem schodzącego z toru po dekoracji zwycięzców Janusza o kilka słów dla naszych czytelników i oczywiście otrzymałem uprzejme zapewnienie, że za moment będzie to możliwe. Bohater dnia udał się do swego busa, lecz po chwili z niego wyszedł. Z miejsca otoczony został wianuszkiem wielbicieli płci obojga i w różnym wieku. Postanowiłem poobserwować, w jaki sposób mistrz miejscowego toru reaguje na podobne przejawy sympatii. Nie dostrzegłem cienia niecierpliwości, zero gwiazdorzenia, dla każdego coś miłego. Chwila rozmowy - bardzo proszę, nie ma sprawy. Selfie z czterokrotnym mistrzem Polski - nikt nie odszedł z kwitkiem. Autograf dla młodej fanki w newralgicznym miejscu bluzeczki - oczywiście, tylko dajcie flamaster...
Wreszcie, po dobrym kwadransie, mogłem i ja zadać zwycięzcy sobotnich zawodów kilka pytań.
- Przede wszystkim gratuluję wygranej. Co powiesz o królewskim przyjęciu na starych śmieciach?
- Zawsze lubię wracać do Tarnowa. Wiem, że miejscowi fani nigdy nie mieli mi za złe, że jeżdżę dla innego zespołu. Przyznać jednak muszę, iż zarówno podczas prezentacji, dekoracji jak i teraz jestem mega szczęśliwy z tak sympatycznego odbioru mojej osoby.
- Nie mieliśmy w Tarnowie okazji w tym sezonie podziwiać na torze zawodników tej klasy, co Ty. Wielu kibiców przyszło specjalnie po to, aby oglądać Ciebie na żywo. Kiedy zobaczymy Cię znów z jaskółką na plastronie?
- Szczerze? Nie wiem. To zależy od wielu czynników, przede wszystkim chcę jeździć w Ekstralidze, a to gwarantują mi starty w Unii, ale tej z Leszna. Dochodzą do tego również inne aspekty, powiedziałbym personalne, lecz wolałbym o tym nie mówić. Mam nadzieję, że prędzej czy później ponownie założę plastron z jaskółką. Kariery jeszcze kończyć nie zamierzam.
- Owszem, po Twoich kapitalnych występach w meczach o złoto w zakończonych niedawno rozgrywkach, w pierwszej lidze byłbyś niczym kwiatek do kożucha zważywszy na różnicę poziomu obydwu klas rozgrywkowych. Ale jak to się dzieje, że w lidze ''wymiatasz'' aż miło tych samych rywali, natomiast w Grand Prix bywa z tym, delikatnie ujmując, różnie?
- Wiedziałem, że to pytanie zostanie zadane. Wszyscy mnie o to pytają. Cóż mogę odpowiedzieć? Nie ukrywam, iż nie lubię krótkich torów, tzw. ''agrafek'', do tego dochodzą tory układane na jednodniowy turniej, dziurawe, niebezpieczne. Lepiej czują się na nich zawodnicy, którzy ścigają się w mistrzostwach świata od wielu lat. Zresztą nie ma obecnie żużlowców, którzy jadą doskonale na każdej nawierzchni.
-To prawda. Tobie zresztą także w światowej rywalizacji zdarzają się sukcesy, które potwierdzają klasę, jaką prezentujesz w lidze. Wygrałeś Grand Prix Czech w Pradze, w znakomitym stylu, doskonale pojechałeś we Wrocławiu. Triumfując w pojedynczej rundzie mistrzostw świata, dołączyłeś do elity zawodników, niewielu bowiem może się takim sukcesem poszczycić. Czujesz satysfakcję z tego powodu?
- Oczywiście, tak jak powiedziałeś, podobne wygrane pokazują, że stać mnie na walkę o najwyższe cele, także w światowej stawce. Nie wyszło w tym roku zbyt dobrze, mistrzem świata nie zostanę. Nie składam jednak broni, być może wrócę wkrótce do cyklu i postaram się o lepszy wynik. Forma ciągle jest, ale o sukcesie w dzisiejszym żużlu decydują niuanse i jest jak jest.
- Właśnie, kibice śledzący Twoją karierę nie mogą przeboleć, że w 2011 roku, będąc w apogeum formy, także nie zanotowałeś udanego sezonu w Grand Prix. Rok wcześniej, startując w Bydgoszczy z ''dziką kartą'', stanąłeś na podium i rozbudziłeś apetyty swoich fanów. Co wówczas stanęło na przeszkodzie?
- 2011? Kiedy to było..? Inna epoka. Ale z tego, co pamiętam, kombinowałem wtedy z wagą. Nominalnie ważę 62 kg, natomiast przed tamtym sezonem doszedłem do zaledwie 50 kg. No jak długo może człowiek funkcjonować z tak nienaturalnie niską wagą? Doszliśmy później do wniosku wraz z moim teamem, iż lepiej dać sobie spokój z tego typu eksperymentami. Oprócz tego przytrafiła się kontuzja, niegroźna, ale jakąś rundę musiałem sobie odpuścić. No i to było moje pierwsze doświadczenie z torami, na których wcześniej nie startowałem. Jak to się w sporcie mówi - zapłaciłem frycowe i do bieżącego roku temat mistrzostw świata był zamknięty. Jak wiadomo, dopiero wygrana w Abensbergu przed rokiem ponownie otworzyła mi furtkę do startów w elicie.
- Obserwowałem reakcję widowni po Twoim zwycięstwie w Pradze, chociaż tylko w telewizji. Nie sposób było nie zauważyć, jaką radość im sprawiłeś. Nie każdy zawodnik jest lubiany przez kibiców z innych miast, Ty owszem. Jak sądzisz, w czym tkwi sekret aż takiej popularności i brak szowinizmu wobec Ciebie?
- Powszechnie wiadomo, że nie należę do ludzi konfliktowych. Staram się, o ile to możliwe, nie palić za sobą mostów. Jeżeli inni to widzą i doceniają - bardzo się cieszę. Poza tym kibice są ważną częścią tego sportu, dla nich startujemy i jeżeli tak reagują na moją osobę, jest to dla mnie dodatkowa motywacja do ciężkiej pracy. A z żużla czerpię prawdziwą satysfakcję. Jak każdy człowiek, który robi to co lubi i jeszcze w ten sposób zarabia pieniądze. To mnie nakręca i powoduje, że wciąż chcę wygrywać. Dla siebie, dla drużyny, dla kibiców, dla sponsorów.
- Masz za sobą udany sezon. Mistrzostwo drużynowe z klubem a przede wszystkim czwarty tytuł mistrza Polski indywidualnie. Masz świadomość, że tylko dwóch zawodników czyli Tomasz Gollob i Zenon Plech, ma więcej tych tytułów od Ciebie?
- Coś tam do mnie dociera, chociaż nie śledzę statystyk. Miło być wymienianym w podobnym towarzystwie. Wśród zawodników, którzy tworzyli historię tego sportu. Jakoś te tytuły mistrza Polski mnie lubią.
- Wróćmy na moment do dzisiejszych zawodów. Nie wygrałeś wszystkich wyścigów, mimo niezbyt mocnej obsady. Brak treningów na tarnowskim torze?
- Obsada wcale nie była słaba. Tor może nie sprzyjał szaleńczym atakom a rywale też chcą wygrywać i zarówno Daniel Kaczmarek jak i Michał Gruchalski - to już dobrzy żużlowcy i nie wstyd z nimi przegrać. Co do toru, trenowałem tutaj w czwartek, starałem się na nowo ''połapać kąty'' i ogólnie źle nie było. Ważne, że ostatni wyścig należał do mnie. Każda wygrana, w każdym turnieju cieszy, chociaż wiadomo jaka idea przyświecała rozegraniu tych zawodów i to jest najważniejsze.
- Sezon 2019 dobiega końca. Czego można Ci życzyć na przyszłość?
- No właśnie. Zakończenia sezonu bez kontuzji.
- Wobec tego dużo zdrowia i dobrego wyniku w ostatniej rundzie Grand Prix w Toruniu!
- Dzięki.
Podczas naszej rozmowy kibice ponownie otoczyli Janusza Kołodzieja szczelnym wianuszkiem, przysłuchując się uważnie słowom swego ulubieńca. Odchodząc, z podziwem obserwowałem jego cierpliwość, gdyż napierający tłumek sympatyków nie pozwalał mu szybko odjechać. Co prawda, Janusz broni obecnie barw leszczyńskiej Unii, lecz Tarnów ma prawo być dumny z takiego ambasadora.
jaczyg
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj